Na swoim koncie ma liczne tytuły mistrzyni Polski, Europy i świata w kick-boxingu. Choć jako zawodniczka czuje się spełniona, wciąż chce wchodzić do ringu i rozprawiać się z kolejnymi rywalkami. W rozmowie z Wirtualną Polską Dorota Godzina opowiada o najważniejszych, najbardziej bolesnych i najbardziej wzruszających momentach swojej kariery.
Michał Bugno: Według stereotypów profesjonalne uprawianie sportów walki, takich jak boks czy kick-boxing, to zajęcie przede wszystkim dla mężczyzn. Jak reagują ludzie, którzy poznają niepozorną kobietę o smukłej sylwetce, a ona wyjawia im, że uprawia kick-boxing - w dodatku na bardzo wysokim poziomie?
Dorota Godzina: Z reguły wszyscy są mocno zdziwieni i nie dowierzają mi, że trenuję sporty walki, bo zupełnie tego po mnie nie widać. Absolutnie nie wpisuję się w stereotyp „męskiej dziewczyny”, która walczy w ringu. Prawda jest jednak taka, że bardzo dużo kobiet, trenujących sztuki walki, tak nie wygląda. Zawodniczki często są bardzo kobiece, a kick-boxing w ogóle ich nie zmienia.
Skąd pomysł, żeby uprawiać kick-boxing? Jak zaczęła się Twoja przygoda z tą dyscypliną?
Zaczęła się dość przypadkowo. W zasadzie to mojej koleżance zależało na tym, żeby trenować kick-boxing, a ponieważ się przyjaźniłyśmy, postanowiłam trenować razem z nią. Wcześniej, w podstawówce, uczyłyśmy się karate, ale kiedy przeniosłyśmy się do liceum, te treningi przestały nas interesować. Chciałyśmy spróbować czegoś mocniejszego. Znalazłam sekcję kick-boxingu w szkole Piotra Siegoczyńskiego „Kick Center” na warszawskim Ursynowie i tam się przeniosłyśmy. Ja myślałam tylko o trenowaniu rekreacyjnym, z kolei ona od początku podchodziła do kick-boxingu dużo poważniej. Tak jakoś wyszło, że wkrótce sama też zaczęłam to tak traktować.
|
(fot. Dominika Apanasewicz) |
Jak udawało Ci się godzić treningi z nauką – najpierw w liceum, a później ze studiami na SGGW?
Kick-boxing spodobał mi się tak bardzo, że wkrótce wszystko zaczęłam podporządkowywać treningom. Starałam się dość sumiennie podchodzić do swoich szkolnych obowiązków i nie robić tam sobie żadnych zaległości. Zresztą, chyba każdy sport czy jakakolwiek inna pasja, daje taką wewnętrzną dyscyplinę. Ja zdyscyplinowałam się, bo bardzo zależało mi na tym, żeby nie opuszczać treningów. Muszę jednak zaznaczyć, że na uczelni panowała przyjazna atmosfera. Pomimo, że studiowałam dziennie, wykładowcy zawsze mnie wspierali. Wiedzieli, że trenuję i jeżdżę na zawody, więc nie robili mi większych problemów.
Mówisz, że początkowo podchodziłaś do tego hobbystycznie, a dopiero po pewnym czasie zaczęłaś traktować to poważniej. W którym momencie postanowiłaś mocniej zaangażować się w kick-boxing i startować w zawodach?
W zasadzie w zawodach zaczęłam startować bardzo szybko. Głównie za namową trenera. Nasza sekcja kick-bokserska w szkole „Kick Center” ma dosyć duże tradycje, jeśli chodzi o uczestnictwo w zawodach. Od wielu lat na krajowej i międzynarodowej arenie reprezentujemy barwy K. S. Piaseczno. Właściwie, jak tylko przyszłyśmy z koleżanką, trener szybko zaczął namawiać nas do tego, żeby startować w zawodach, bo widział, że jesteśmy w miarę utalentowane ruchowo. Na początku trochę się tego bałam, ale już po pierwszym, czy drugim starcie stwierdziłam, że nie jest najgorzej. Szybko złapałam bakcyla, a po roku wiedziałam już, że chcę zaangażować się w to mocniej i porządnie wzięłam się za trenowanie.
Starty w zawodach rozpoczynałaś w formule semi contact, później występowałaś też w formułach light contact , full contact i low kick. Która z nich najbardziej Ci odpowiada?
Przez wiele lat najbardziej odpowiadała mi formuła semi contact. To dlatego, że miałam dobre warunki fizyczne, jak na swoją kategorię wagową - długie ręce i nogi. Poza tym, nasz trener w swojej karierze startował głównie w semi contact i light contact. W tych formułach osiągał największe sukcesy, więc nas również szkolił przede wszystkim w nich. Na początku to właśnie semi contact odpowiadał mi najbardziej - wytrenowałam go do poziomu światowego. W 2008 roku zdobyłam w tej formule mistrzostwo Europy i jest to sporym osiągnięciem, bo formuła ta nie cieszy się w Polsce dużą popularnością, a nawet traktowana jest trochę jako sport dla kobiet. Tymczasem na świecie rywalizacja w tej formule jest bardzo mocna. To był bardzo prestiżowy tytuł i - jak dotąd - jestem jedyną Polką, która takie trofeum zdobyła.
|
(fot. Szymon Kowalewski)
|
A jeśli chodzi o pozostałe formuły?
Z czasem stwierdziłam, że chcę spróbować swoich sił w twardszych formułach, więc zaczęłam startować w light contact czyli w walce ciągłej. Od razu poszło mi dobrze, bo wygrałam już pierwszą walkę w tej formule - zupełnie bez specjalistycznego przygotowania treningowego. Po prostu moje przygotowanie do semi contactu, czyli praca na nogach, kopanie i techniki nożne okazały się na tyle dobre, że od razu wygrałam z aktualną mistrzynią Polski w tej formule Sandrą Drabik. Później walczyłam też w full kontakcie, a ostatnio bardzo dobrze odnajduję się we wszystkich formułach, gdzie są kopnięcia low kick.
Nie myślałaś o tym, żeby pójść krok dalej i spróbować swoich sił w formule K-1, w której dozwolone są wszelkie techniki bokserskie, obrotowe uderzenia pięścią, kopnięcia oraz wszelkie ciosy kolanami?
Trochę myślałam, tylko, że ciężko jest łapać się za wszystko.
To zrozumiałe. Zwłaszcza, że już dziś jesteś bardzo wszechstronną zawodniczką.
Może zabrzmi to trochę nieskromnie, ale faktycznie jestem chyba jedyną zawodniczką w Polsce, która startuje w tylu formułach i osiąga w nich sukcesy. Zdobywałam mistrzostwa Polski w semi, light i full kontakcie oraz w light kicku, a także wicemistrzostwo Polski w low kicku. Jak widać, startuję w bardzo różnych formułach walki. Startu w K-1 absolutnie nie wykluczam, ale na razie mam jeszcze inne cele do osiągnięcia. Być może będę szykowała się na II-gie Igrzyska Sportów Walki, które odbędą się w 2013 roku w Petersburgu. Tam nie wystąpię jednak w formule K-1. Myślę raczej o full kontakcie.
Profesjonalne uprawianie kick-boxingu wiąże się z dużym ryzkiem odniesienia mniej lub bardziej poważnych urazów. Jaka była Twoja najpoważniejsza kontuzja w karierze?
W zasadzie miałam dwie poważne kontuzje, które spowodowały, że na jakiś czas musiałam zrobić sobie przerwę od kick-boxingu. Jedna z nich to złamanie nosa, a druga to mocne obicie nogi w zawodowej walce o mistrzostwo Europy w low-kicku, która miała miejsce w zeszłym roku. Na szczęście obie kontuzje wyłączały mnie z walk najwyżej na miesiąc i za chwilę wracałam do trenowania.
|
(fot. Archiwum Doroty Godziny) |
Złamania nosa doznałaś w jednej z najważniejszych walk w karierze. Mimo poważnego urazu, zdołałaś wtedy odnieść zwycięstwo i zostać mistrzynią świata.
Tak. Przeciwniczka złamała mi nos w trakcie zawodowej walki o mistrzostwo świata WAKO PRO czyli największej i najbardziej prestiżowej organizacji kick-boxingu na świecie. Pojedynek miał miejsce w maju 2010 roku. Dzięki zwycięstwu zdobyłam swój pierwszy tytuł mistrzyni świata. Byłam bardzo zadowolona, że w ogóle pozwolono mi o niego walczyć, bo oczywiście trzeba spełniać określone kryteria, żeby móc rywalizować na takim szczeblu. Cieszyłam się, że dano mi szansę, choć szkoda, że nie poszło zupełnie gładko i przypłaciłam to takim urazem. Dwie rundy przewalczyłam wtedy ze złamanym nosem. To, że dobrze kopię, pozwoliło mi uniknąć poważniejszej kontuzji.
Po złamaniu nosa udało się uniknąć kolejnych ciosów w twarz?
Zaczęłam kopać dość intensywnie i trzymać przeciwniczkę na dystans, żeby nie rozwaliła mi tego nosa bardziej. Najważniejsze, że udało się wygrać.
Wspomniałaś o swoich sukcesach - tytule mistrzyni Europy w semi kontakcie z 2008 roku oraz o tytule mistrzyni świata federacji WAKO PRO z 2010 roku. Nie są to Twoje jedyne osiągnięcia na międzynarodowej arenie, bo po tytuły mistrzyni świata i Europy sięgałaś również w zeszłym roku.
Ogólnie na swoim koncie mam dwa amatorskie tytuły mistrzyni Europy w semi contacie i light kicku wywalczone podczas turniejów. Mam też tytuł zawodowej mistrzyni świata WAKO PRO i zawodowej mistrzyni Europy UPKA w low-kicku. Po drodze zdobyłam również sześć Pucharów Świata w trzech różnych formułach. Oprócz tego w zeszłym roku udało mi się sięgnąć po amatorskie mistrzostwo świata. Właśnie tego sukcesu wcześniej mi brakowało. Bardzo chciałam po taki tytuł sięgnąć - po tytuł zdobyty w turnieju, a nie tylko w zawodowej walce. I to mi się udało!
Czy w drodze do takich sukcesów pojawiały się chwile wzruszenia - np. gdy stawałaś na pierwszym miejscu podium, słuchając Mazurka Dąbrowskiego?
Było parę takich momentów... Pamiętam na przykład, że nawet gdy zdobyłam pierwszy tytuł mistrzyni Polski w semi kontakcie, to po prostu się rozpłakałam. Taka byłam szczęśliwa, że mi się to udało! Nie ukrywam, że, kiedy po dziesięciu latach treningów, sięgnęłam po mistrzostwo świata, również byłam bardzo wzruszona.
Czy po tych dziesięciu latach czujesz się już spełniona jako kick-bokserka?
Z jednej strony czuję się spełniona. Teoretycznie mogłabym już teraz skończyć karierę, ale gdzieś jeszcze mnie ciągnie i nie wyobrażam sobie, żebym miała już nie startować w kick-boxingu. Wciąż potrzebuję się trochę porozbijać!
Jakie konkretne cele wyznaczasz sobie na następne lata? Wspominałaś o Igrzyskach Sportów Walki, które odbędą się w przyszłym roku w Petersburgu.
Ale one nie są jeszcze dla mnie konkretnym celem. Zobaczymy… Na razie muszę się trochę zastanowić nad swoim życiem. Kończę studia i będę pewnie musiała znaleźć jakąś pracę. Jestem w takim momencie, że nie mam żadnych konkretnych celów, jeśli chodzi o kick-boxing. Wiem jedno - wciąż mam zamiar startować. A cel? Myślę, że w ciągu kilku miesięcy jakiś cel się wykrystalizuje i będę do niego dążyć.
|
(fot. Archiwum Doroty Godziny/Aneta Borkowska) |
Od kilku lat prowadzisz zajęcia dla kobiet z aerokickboxingu, który jest nowoczesnym połączeniem fitnessu z nauką ciosów i obron stosowanych w sztukach walki. Po zakończeniu kariery zawodniczki widzisz siebie np. w roli trenerki?
Tak, zdecydowanie widzę siebie w takiej roli. W ogóle moim marzeniem jest bycie takim „Personal Coach”. Chciałabym kompleksowo podchodzić do klientów i układać im programy treningowe i dietetyczne - zwłaszcza, że od kilku lat studiuję dietetykę i zamierzam dokładnie wyszkolić się w tym temacie.
A co sądzisz o poziomie zainteresowania kick-boxingiem w Polsce? Widzisz perspektywy na to, żeby zawodowi kick-bokserzy, którzy odnoszą lub będą odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej, byli w przyszłości w stanie utrzymywać się ze sportu?
To trochę ciężki temat. Widzę taką szansę, ale myślę, że w dużym stopniu zależy od nas samych. Powoli są już podejmowane różne ruchy, są jakieś starania, żeby gale kick-boxingu były bardziej widowiskowe, a niektórzy próbują się przebijać. Choć wydaje mi się, że wciąż jeszcze daleka droga, żeby tak było. To temat rzeka - zbyt szeroki, żeby móc krótko się na niego wypowiedzieć.
Na koniec chciałbym zapytać, czy umiejętności kick-bokserskie przydały Ci się kiedyś w życiu prywatnym? Czy zaczepiona lub zaatakowana na ulicy przez nieznajomego, pokazałaś mu, że z Dorotą Godziną nie warto zadzierać?
Była taka sytuacja. Kiedyś latem wracałyśmy z siostrą i koleżankami z imprezy - poszłyśmy do McDonalda przy Świętokrzyskiej. W kolejce była grupa młodych facetów, a jeden z nich nieudolnie próbował nas poderwać. Zachowywał się agresywnie, ale my byłyśmy spokojne i nie odpowiadałyśmy na zaczepki. W końcu zaczął zachowywać się chamsko w stosunku do mojej siostry. To mnie zdenerwowało! Kiedy powiedziałam mu, żeby się uspokoił, bluzgnął do mnie dość nieładnie. Wtedy nie wytrzymałam i wyprowadziłam prawy prosty na jego szczękę. Nie ma co ukrywać - gość się mocno zdziwił. Chciał wyskoczyć do mnie z łapami, ale szybko dostał drugi cios. Kolega go zabrał i tak skończyła się cała sytuacja. Na szczęście, bez żadnego uszczerbku na zdrowiu siostry, koleżanek i moim.
Za to z uszczerbkiem na zdrowiu tego faceta (śmiech)?
Krwi nie było, ale myślę, że na drugi dzień szczęka mogła go troszeczkę boleć. Siniak też mógł się pojawić. Cóż... Naprawdę zostałam doprowadzona do ostateczności (śmiech).
Rozmawiał Michał Bugno, Wirtualna Polska